Urszula Napierska urodziła się 16 lutego 1932 r. we wsi Górale, w powiecie brodnickim, diecezji toruńskiej. Rodzice – Jan i Julianna z domu Kobylska – mieli dwanaścioro dzieci. Urszula była jedenastym z nich. Została ochrzczona w Góralach, pięć dni po urodzeniu, 21 lutego, przez ks. proboszcza Antoniego Dambka. Rodzina była głęboko wierząca i praktykująca. Mieszkali w majątku właściciela tartaku narodowości niemieckiej o nazwisku Scherpe, gdzie ociec pracował jako wykwalifikowany pracownik w odlewni rur. Matka zajmowała się pracą w domu i wychowaniem dzieci.
Spokojne życie rodziny skończyło się z chwilą wybuchu II wojny światowej. Bracia zostali wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec, a siostry wcześnie powychodziły za mąż. Tylko najmłodszy brat Bronisław uciekł do Anglii i tam pozostał. Jedynie z nim Urszula miała kontakt. Po wkroczeniu armii sowieckiej razem z innymi mieszkańcami zabrano ojca i wywieziono na Sybir. Do domu już nigdy nie wrócił. Urszula pozostała sama z chorą mamą. Podczas wojny nie miała możliwości chodzenia do szkoły, była analfabetką.
W dniu 15 września 1946 r. przyjęła Pierwszą Komunię Świętą z rąk ks. proboszcza Dambka. Jedyną bliską osobą w tak ważnej dla niej chwili była mama, która otrzymała przepustkę ze szpitala. Przeżycia wojenne niekorzystnie wpłynęły na stan zdrowia matki. Julianna Napierska zdając sobie z tego sprawę, zawierzyła swoją córkę Matce Bożej Niepokalanej. W szpitalu w Brodnicy, gdzie pracowały siostry szarytki, poprosiła s. Ludwikę Łożewicz, aby zaopiekowała się Urszulą, gdy jej zabraknie. Po ciężkiej chorobie 24 września 1954 r. mama zmarła. Od tego czasu, w wieku 22 lat Urszula została sama.
Początkowo mieszkała w domu rodzinnym w Góralach, ale bardzo krótko. Było to mieszkanie służbowe, dlatego musiała je opuścić. Rodzone siostry jej nie przyjęły, ponieważ były od niej dużo starsze i miały swoje rodziny. Mieszkała w różnych rozpadliskach, opuszczonych po wojnie domach, a nawet w lesie. W młodym wieku doznała choroby próchnicy kości. Z tego powodu około pięciu lat przebywała w szpitalach: w Brodnicy, Grudziądzu i Bydgoszczy, gdzie była najdłużej. Tu główną pielęgniarką była s. Ludwika Łożewicz, która dużo jej pomagała. Wówczas Urszula miała wycinane kości, w jednej nodze 24 cm, a w drugiej – 26 cm. Przez ten czas przeszła 24 operacje, ponieważ kości nie chciały się zrastać. To spowodowało, że do końca życia została inwalidką.
W latach młodzieńczych, w szpitalu w Bydgoszczy Pan Bóg obdarzył ją szczególnymi łaskami. Miała dar widzenia i przenikania oraz dar czytania w duszach ludzkich. Szczególnym jej posłannictwem była misja nawracania błądzących kapłanów i osób zakonnych. W szpitalu pisała pamiętnik Bóg i nic ponad Boga, w którym Pan Jezus objawił jej swoją misję.
Dzięki łasce Bożej w 1955 r. została przyjęta jako uczennica do Zgromadzenia Sióstr Pasterek w Jabłonowie Pomorskim. Tutaj uczyła się w żeńskiej szkole gospodarczej czytania i pisania, a także haftu artystycznego i kościelnego oraz różnych robót gospodarstwa domowego. W jabłonowskiej szkole była najpierw elewką, a potem pomocnicą. Grupa pomocnic służy siostrom pasterkom, zwłaszcza w pracach gospodarczych. W Jabłonowie Urszula była dziewięć lat. Chociaż chciała, nie mogła być przyjęta do nowicjatu i złożyć ślubów zakonnych, ponieważ w ustawach sióstr pasterek jest resocjalizacja, a Urszula była niepełnosprawna z jedną nogą krótszą, a drugą dłuższą, dlatego musiała odejść. Jej misja była inna.
Będąc jeszcze u sióstr pasterek w Jabłonowie, otrzymała łaskę stygmatów, które pojawiały się zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca. W tym czasie, kiedy miała stygmaty, odczuwała dotkliwy ból rany prawego ramienia, do której miała wielkie nabożeństwo. Mówiła, że jest to szósta rana, o której nikt nie pamięta, a która najbardziej bolała Pana Jezusa. Nosiła się z zamiarem namalowania obrazka tej szóstej rany. Stygmaty były otwarte, widoczne na zewnątrz, wtedy bardzo cierpiała i odczuwała ból. Wtajemniczeni w te jej doświadczenia byli przełożeni i niektóre osoby. Wyjątkowym rodzajem cierpień s. Urszuli były napaści szatana, który przeszkadzał jej w misji nawracania błądzących kapłanów. Szatan dręczył ją na różne sposoby, jak: wiązanie sznurem, pobicie węglem, uderzenia w policzek, szkło w ustach, blizna po oparzeniu na przedramieniu i inne. Szatan mścił się na niej zwłaszcza wtedy, kiedy ofiarowała cierpienia za kapłanów.
W 1964 r. wstąpiła do zakonu kontemplacyjnego Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Bydgoszczy. Tutaj w ciszy tabernakulum mogła adorować Jezusa Eucharystycznego. Po odbyciu postulatu 8 października 1964 r. miała obłóczyny, a dwa lata później w 1966 r. złożyła pierwszą profesję. Otrzymała imię zakonne i tajemnicę s. Judyta od Miłości Bożej. Z powodów zdrowotnych przed profesją uroczystą w marcu 1968 r. musiała odejść z klauzury. Przeżyła to bardzo ciężko, tym bardziej, że nie miała gdzie pójść i nie otrzymała żadnego zabezpieczenia na drogę.
Zaczęło się dla niej następne tułacze, bezdomne życie i walka o byt codzienny. Pół roku mieszkała u zaprzyjaźnionej w szpitalu Danuty Jasińskiej w Bydgoszczy. Pod koniec 1968 r. przyjechała do Gdańska. Najpierw opiekowała się chorą panią Kotlengową, która była bardzo wymagająca. W zamian za opiekę mogła przenocować, ale w ciągu dnia musiała wychodzić z mieszkania, aby jej nie przeszkadzać. Szukając pracy, została przyjęta do państwa Komosińskich w Gdyni, którzy potrzebowali pomocy do opieki nad dwójką dzieci. Na tę rodzinę miała duży wpływ religijny. Ich syn Cezary został wymodlonym przez nią kapłanem, który pracował na misjach w Kazachstanie.
W 1972 r. została zakrystianką przy parafii Matki Bożej Bolesnej w Gdańsku. Zamieszkała u pani Wandy Miklikowskiej, z którą się zaprzyjaźniła. Jako zakrystianka sprzątała kościół, szyła i haftowała szaty liturgiczne, opiekowała się ministrantami, założyła Kółko Żywego Różańca i wykonywała inne prace przy kościele. Razem z Wandą zajmowała się haftem i szyciem szat liturgicznych, chorągwi oraz bielizny kielichowej do wielu kościołów diecezji gdańskiej i nie tylko.
Przyjeżdżali do niej kapłani, którzy potrzebowali różnych rzeczy do swoich parafii, ponieważ w tym czasie nie było jeszcze maszynowych sposobów ich wykonania. Hafty były robione ręcznie. Praca ta wymagała wiele czasu. Urszula czyniła to za skromną odpłatnością, niekiedy zwracało się tylko za materiał, dlatego miała dużo zamówień. W 1983 r. dzięki pomocy dobrych ludzi nabyła mieszkanie w falowcu w Nowym Porcie przy ul. Wyzwolenia 51 A m 19. Po jakimś czasie przeprowadziła się do niej także Wanda, która była dla Urszuli jak matka. Dalej obydwie haftowały, żyły w wielkiej zgodzie i miłości.
Urszula była całkowicie oddana Bogu i pracy dla kościoła. Chociaż sama żyła i mieszkała skromnie i ubogo, pomagała jeszcze innym, biednym rodzinom nawet spoza Gdańska. Tutaj miało się dopełnić apostolstwo wśród ludu Wybrzeża, zarówno duchownych, jak i świeckich. Bóg, któremu Urszula zawierzyła bez reszty, zaczął upodabniać ją duchowo i fizycznie do cierpiącego Jezusa. Postępująca osteoporoza czyniła duże spustoszenia w jej organizmie. Samo pęknięcie żeber, które było bardzo bolesne, przy najmniejszym poruszeniu powodowało, że musiała pomagać sobie kulami. Nie poddawała się jednak. Dalej była bardzo czynna przy parafii i w pracach hafciarskich, a także w apostolstwie domowym.
Kiedy w 1994 r. zmarła Wanda i Urszula została sama, znów zaczął się trudny okres jej życia. Mimo że ciągle przychodzili do niej ludzie, bardzo odczuwała samotność, tęskniła za życiem we wspólnocie. Nastała dla niej „ciemna noc” samotności, która trwała trzy lata. Dzięki zawierzeniu Bogu mogła przetrwać ciężkie lata koszmaru i duchowego oczyszczenia. W tych trudnych latach Bóg przygotowywał ją do przyszłego apostolstwa i dawał jej poznać sprawy, których ona nie znała, jak życie małżeńskie, kapłańskie czy problemy młodzieży. Rozmowy duchowe z kapłanami, którzy odeszli od łaski powołania, kosztowały ją wiele cierpień i gorącej modlitwy. Jedynym jej pragnieniem było żyć jako osoba konsekrowana.
Siostry niepokalanki z Nowego Portu znała tylko z doraźnych kontaktów. W jednym z pokoi urządziła sobie oratorium. Na ścianie miała drogę krzyżową z nadanym odpustem, na szafce stała figura Matki Bożej Niepokalanej, na stoliku był krzyż i Pismo Święte. Na ścianie paliła się wieczna lampka. Wstawała rano o godz. 4.30 kierując swoje pierwsze kroki do oratorium, aby uwielbić Pana Boga. Każdego dnia rozważała drogę krzyżową, którą szczególnie umiłowała. W okresie Wielkiego Postu rozważała ją ze znajomymi. Były to osoby nawet spoza Gdańska, a także sąsiedzi. Tak samo wspólnie odmawiano różaniec w październiku i śpiewano Litanię loretańską oraz pieśni maryjne w maju. Dużo ludzi przychodziło do niej po radę. Były to czasem skłócone małżeństwa, których wiele pogodziła. Posiadała wyjątkowy dar zjednywania sobie ludzi.
W niedługim czasie doświadczyła złamania z przemieszczeniem kości udowej, czego przyczyną była osteoporoza atakująca cały organizm. W latach 1988-2001 przeszła kolejne operacje, najpierw nogi, a potem na raka jelita. Poza tym miała guza na szyi i tarczycy. Sama świadomie odmówiła przyjmowania środków przeciwbólowych, bo mówiła, że Pan Jezus więcej cierpiał. Kiedy została całkowicie zdana na wózek inwalidzki, starano się, aby w jej mieszkaniu co miesiąc były odprawiane Msze święte, które celebrował przeważnie jej spowiednik ks. prałat Włodzimierz Zduński. Uczestniczyli w nich sąsiedzi, znajomi i chorzy z falowca, w którym mieszkała. Czasem zbierało się do 30 osób. Po Eucharystii zwykle była agapa, na którą wszyscy chętnie zostawali. Każdy chciał z nią jak najdłużej pobyć.
Była pełna pogody i charakterystycznego dla niej uśmiechu. Była to prawdziwa dusza franciszkańska. Nigdy na nic się nie żaliła i nie narzekała, pomimo wielkiego cierpienia, którym była dotknięta od młodych lat. W swoje cierpienia włączała innych, zwłaszcza kapłanów. Do końca nie wyłączyła się z czynnego życia. Nawet, kiedy ostatnie miesiące były dla niej trudne z powodu choroby nowotworowej, jeżeli wiedziała, że któryś ksiądz potrzebuje czegoś z szat liturgicznych, nie odmawiała, ale służyła pomocą.
Pomimo prywatnego ślubu czystości złożonego w obecności spowiednika ks. Piotra Bonina, czuła się niespełniona, dalej poszukiwała swojej drogi. Mimo cierpienia i dalszego rozwoju choroby był to najradośniejszy okres w jej życiu. W 1998 r. została przyjęta do Zgromadzenia Córek Maryi Niepokalanej. Ten przedziwny głos Boży odczytała ówczesna Przełożona Generalna m. Róża Kozera. Najpierw s. Urszula odbyła skrócony postulat, a po nim roczny nowicjat. Pozostała przy swoim imieniu zakonnym z klauzury jako s. Judyta od Miłości Bożej. Formację zakonną odbywała w swoim mieszkaniu w falowcu w Nowym Porcie pod kierunkiem s. Marii Wenancji Ambroziak, która dała o niej takie świadectwo: „Odwiedzając s. Urszulę spotykałam ją wyciszoną, spokojną, wewnętrznie skupioną i rozmodloną. Często w rozmowie słyszałam, że odpowiada jej samotność, bo to pomaga jej w pracy i wpływa na skupienie modlitewne. Urszula posiadała jednocześnie wiele osobistego uroku radości, która była magnesem przyciągania wielu odwiedzających osób”.
Wielką łaską w życiu s. Urszuli była codzienna Komunia św. W każdy pierwszy piątek miesiąca przychodził kapłan, u którego odbywała spowiedź i przyjmowała do swego serca Pana Jezusa. W tym czasie spowiednikiem s. Urszuli był ks. prałat Włodzimierz Zduński. Na co dzień posługę Eucharystyczną pełnili kapłani miejscowej parafii św. Jadwigi Śląskiej i szafarz Józef Sprengel. Tak było do końca życia.
Przez pewien okres kapłani i szafarz zostawiali jej Pana Jezusa na kilka godzin do adoracji. Wówczas czuła Jego bliskość tak, że nie umiała tego wyrazić. Mówiła, że nie wiedziała czy istnieje świat, czy nie. Dla niej liczyło się tylko to, że miała Pana Jezusa. Zatapiała się w modlitwie, jakby zapadała w ekstazę. Była bardzo szczęśliwa i wdzięczna.
W dniu 8 grudnia 1999 r. złożyła pierwsze śluby zakonne w Zgromadzeniu Sióstr Niepokalanek w kaplicy przy ul. Strajku Dokerów 9 w Gdańsku. W niedługim czasie konieczna była bardzo niebezpieczna operacja. W sali szpitalnej na Zaspie 3 lutego 2000 r. w obecności Przełożonej Generalnej m. Róży Kozera złożyła warunkowo śluby wieczyste. Teraz już całkowicie zdała się na wolę Bożą i z całym zawierzeniem Bogu, poddała się lekarskim wymaganiom. Bóg pozwolił jej przeżyć jeszcze ponad rok, mimo cierpień i niegojącej się rany. Codzienne opatrunki przysparzały jeszcze więcej cierpienia. Zawsze żywotna i samowystarczalna była zdana na pomoc innych, zawsze jednak posłuszna i naturalna. Zapominała o swoim cierpieniu, ponieważ prace, które zobowiązała się wykonać przynaglały.
Nie była sama, bardzo licznie odwiedzały ją różne osoby. Każdemu starała się pomóc dobrą radą i Bożym światłem rozwikłać pogmatwane sprawy. Tymi spotkaniami wypełniała cel swego powołania jako siostra niepokalanka, by apostołować w środowiskach miejskich, jak to wytyczył Zgromadzeniu bł. ojciec Honorat Koźmiński. Apostolstwo swoje opierała na głębokiej wierze w miłość i dobroć Boga, a cierpienia, które się nasilały, upodabniały ją do cierpiącego Jezusa. Była wdzięczna Zgromadzeniu, że pomimo wieku i choroby została niepokalanką.
Potem nastąpiły kolejne operacje i cały organizm objęło działanie choroby nowotworowej. Świadomość o stanie zdrowia przyjmowała z pogodą i w pełni poddawała się woli Bożej. Jedyne pragnienie jej życia, żeby być osobą konsekrowaną, zostało spełnione. Teraz mogła spokojnie przygotować się do spotkania z Jezusem, za którym bardzo tęskniła. Pozostało to jednak w pełni jej tajemnicą, znaną tylko bliskim jej osobom, z którym się nieraz dzieliła. Odeszła bardzo cicho 3 listopada 2001 r. Przy śmierci obecne były siostry niepokalanki, s. Ewelina Kodrzycka ze Zgromadzenia Sióstr Pasterek, przyjaciele, sąsiedzi i znajomi. Pogodzona z wolą Bożą poszła na spotkanie ze swym Oblubieńcem. Wcześniej tego dnia nawiedziło ją dużo znajomych, a także kapłanów, którzy przyszli pomodlić się przy niej i pożegnać.
Pogrzeb, który odbył się 8 listopada w kościele św. Jadwigi Śląskiej, był bardzo uroczysty. Mszy św. przewodniczył sam arcybiskup ks. Tadeusz Gocłowski, który osobiście znał s. Urszulę. Przybyło ponad 20 kapłanów, licznie zgromadzone były siostry niepokalanki, pasterki, szarytki, elżbietanki i inne. Przybyła również ogromna rzesza ludzi świeckich, którym siostra była w jakiś sposób bliska z Gdańska, Gdyni, Bydgoszczy, Tucholi, Pruszcza Gdańskiego, Pruszcza Bagienicy i innych miast Pomorza. W czasie homilii ks. arcybiskup podziękował s. Urszuli za jej ofiarność i cierpienia, które były ostoją i wsparciem dla wielu kapłanów borykających się z trudnościami. Nazwał ją duchową, opiekuńczą matką i prosił, aby nadal wstawiała się za nimi u miłosiernego Boga.
Kondukt pogrzebowy w eskorcie miejscowej policji przeszedł z ks. arcybiskupem w uroczystym orszaku na cmentarz parafialny w Nowym Porcie. Została pochowana w grobowcu Zgromadzenia Córek Maryi Niepokalanej. Po dziś dzień jej grób nawiedza wiele osób, które przychodzą do niej ze swymi problemami, tak jak było za życia. Ona zaś wyprasza u Boga wewnętrzny pokój i spełnienie próśb, jeśli są zgodne z wolą Bożą.